Chińczycy mają już dosyć ciągłych pouczeń ze strony Zachodu w sprawie łamania praw człowieka, czy metod zarządzania państwem. Wyraźnie mówią: „jeśli chcecie korzystać z naszego rynku, musicie grać na naszych zasadach”.
Pod koniec marca mieliśmy okazję przyglądać się kolejnemu obliczu chińskiego nacjonalizmu. Opinia publiczna w Państwie Środka rozpoczęła bojkot niektórych zagranicznych marek, a chińscy celebryci zerwali wiele kontraktów reklamowych. To kolejna odsłona walki chińskiego rządu z zachodnimi sankcjami, która nie odbywa się jednak na szczeblu dyplomatycznym, a głównie w mediach społecznościowych.
Przyczyną całego zamieszania stało się publiczne oświadczenie złożone przez zagraniczne firmy (w tym H&M i Nike), w którym wyrażają one swoje obawy, że Ujgurowie są zmuszani do zbierania bawełny w Xinjiangu. Z uwagi na ten fakt znane marki nie będą pozyskiwać materiałów z regionu. W oświadczeniu podano również, że ponad pół miliona ludzi z mniejszości etnicznych w Xinjiangu już zostało zmuszonych do zbierania bawełny, a firmy te decydują się nie wspierać działań, które łamią prawa człowieka.
Chociaż oświadczenie zostało wydane w zeszłym roku, stało się popularne w Chinach pod koniec marca po ogłoszeniu kolejnych zachodnich sankcji. Wydaje się, że punktem zapalnym do masowej reakcji publicznej okazał się się post zamieszczony w mediach społecznościowych przez Komunistyczną Ligę Młodzieży, młodzieżówkę KPCh. „Rozpowszechniacie plotki o bojkotowaniu bawełny z Xinjiangu, a jednocześnie chcecie zarabiać pieniądze w Chinach? Pobożne życzenia!” – takie słowa Komunistyczna Liga Młodzieży opublikowała 24 marca na swojej platformie Weibo, udostępniając zrzuty ekranu z oświadczenia. Od tej chwili internauci rozpoczęli prawdziwą ofensywę, zachęcając Chińczyków do zaprzestania kupowania jakichkolwiek z tych markowych produktów. W efekcie w kilka dni media społecznościowe przemieniły się w pole bitwy, wzywające do bojkotu zagranicznych marek. Hashtag „Popieram bawełnę z Xinjiangu” stał się najgorętszym tematem w chińskim Weibo z ponad 1,8 miliardami wyświetleń (sic!). Nagle rzeczywistość wirtualna zaczęła mieć bardzo wyraźne przełożenie na sytuację na rynku. Platformy handlu elektronicznego i sklepy odzieżowe przestały sprzedawać produkty tych marek. Można to porównać do sytuacji z 2012 roku, kiedy w wyniku eskalacji sporu o Wyspy Senkaku Chińczycy w części kontynentalnej, Hongkongu i na Tajwanie przeprowadzili antyjapońskie protesty. Wtedy niszczono japońskie restauracje i palono produkty. Dziś wystarczył bojkot online. Punktem kulminacyjnym okazało się zerwanie przez chińskich celebrytów kontraktów reklamowych z zagranicznymi markami. Wszelkie powiązania z tymi popularnymi brandami urosły do rangi zdrady ojczyzny. The People’s Daily napisał na swoim Weibo, że „H&M jako międzynarodowa firma, podjęła śmieszną próbę zagrania roli sprawiedliwego bohatera. Musi teraz zapłacić wysoką cenę za swoje wykroczenia”. Był to wyraźny sygnał dla opinii światowej, że nie można jednocześnie zarabiać na gigantycznym chińskim rynku, krytykując politykę KPCh. Przy czym chiński rząd nie musiał nawet wydawać odpowiednich zakazów, czy kolejnych sankcji, wystarczyło mistrzowsko zagrać opinią publiczną, a chiński konsument sam uderzył w narodowe tony. Internet okazał się najskuteczniejszą bronią w tej walce.
Młodzi i dumni
Dzisiejsze pokolenie chińskich 50-latków za czasów swojej młodości było niepewne co do roli Chin na arenie międzynarodowej. Jeszcze trzydzieści lat temu panowało powszechne przeświadczenie, że Państwo Środka jest słabe i potrzebuje się wiele nauczyć od Zachodu. Wymownym wyrazem tych przekonań stało się wniesienie styropianowej Statui Wolności na plac Tiananmen podczas największego zrywu wolnościowego chińskich studentów. Jednak współcześni młodzi Chińczycy nawet o tym nie myślą, pragną odrodzonych, a przede wszystkim bogatych Chin. Nowe pokolenie nie chce już kopiować wzorców amerykańskich, a otwarcie powraca do tradycji konfucjańskich.
Tendencje te są widoczne w środowisku akademickim. Wielu myślicieli wraca do tradycyjnego systemu i koncepcji tianxia. To starożytne przekonanie, zaszczepione w chińskiej mentalności, że stanowią one centrum świata, a wszystkie ziemie obce są barbarzyńskie i nieokrzesane. To Chiny są jedyną, prawdziwą cywilizacją, a ich kulturowa wyższość jest niepodważalna. Żadne państwo nie jest równe Chinom. W takie tony coraz częściej uderzają chińscy intelektualiści, przykładowo znany filozof Zhao Dingyang z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych. Przez setki lat Państwo Środka funkcjonowało właśnie w systemie tianxia. Układ ten zakładał sztywne centrum, jakie stanowiły Chiny oraz istnienie podporządkowanych elementów usytuowanych wokół Chin, które płaciły trybut za opiekę i dobre relacje. Państwo Środka posiadało wyższość kulturową nad sąsiednimi państwami, lecz nie podbijały tych krajów, a koncentrowały się na miękkim oddziaływaniu w postaci wartości, moralności i porządku. Chiński nacjonalizm nie jest elitarny, a dotyka wszystkich środowisk. Obecny jest również w popkulturze i modzie. Przykładowo ma on swój wyraz w ruchu Hanfu, który jest inicjatywą zrodzoną na początku XXI wieku, dążącą do odrodzenia chińskiej tradycyjnej odzieży. Projektanci czerpią inspirację ze strojów noszonych przez różne mniejszości etniczne w Chinach. Przy czym szczególny nacisk jest kładziony na stroje typowe dla Chińczyków Han. W wydaniu żeńskim to długie, kilku częściowe suknie, z długimi zwiewnymi rękawami, przewiązywane szerokim pasem zawsze z kamizelka zakrywającą ramiona. Należy rozróżnić je od długich, obcisłych sukienek, z charakterystycznym głębokim wycięciem na nodze, które na Zachodzie uchodzą jako tradycyjnie chińskie. Ruch Hanfu odrzuca je jako tradycję mandżurską, narzuconą przez obcą dynastię, która rządziła Chinami w schyłkowym etapie cesarstwa. Chiński nacjonalizm w ubiorze okazuje się zatem niezwykle konserwatywny. Tak ubrane kobiety można już coraz częściej spotkać na ulicach chińskich miast, podczas świąt, czy uroczystych kolacji.
Czy Azjaci umieją myśleć?
Ruchy nacjonalistyczne nie są z resztą tendencją jedynie w Państwie Środka. Cała Azja staje się coraz dumniejsza i pewniejsza siebie. Nie jest tajemnicą, że wiele państw azjatyckich na płaszczyźnie aksjologicznej musi się zmagać z nieustanną konfrontacją ich porządków społecznych z wartościami zachodnimi. Są one rozliczane z egzekwowania europejskich i amerykańskich standardów, jeśli chodzi o: wolność słowa, rolę mediów, stosunek do kary śmierci, rolę jednostki w społeczeństwie. Z uwagi na ten fakt coraz popularniejsze staje się hasło „Azjatyckich wartości”. Pierwotnie wykorzystywane w latach 90-tych przez Lee Kuan Yew z Singapuru i Mahathira Mohammada z Malezji w celu odparcia ataków politycznych ze strony opinii zachodnich, dziś przechodzi do publicystycznego mainstreamu. Młodzi Chińczycy piszą w internecie o chińskim modelu porządku politycznego i społecznego, który jest znacznie wydajniejszy niż zachodni. Studenci porównują swoje doświadczenia z wymian akademickich i komentują zachodni bałagan na ulicach, bezdomnych oraz brak efektywności komunikacji publicznej.
Dobrze opisuje to Kishore Mahbubani, dyplomata a obecnie rektor „Lee Kuan Yew School of Public Policy” w doniosłej książce o przekornym tytule „Can Asians think?”. Uderza on w nuty nacjonalizmu ogólno-azjatyckiego. Argumentuje on, że zagadnienie „azjatyckich wartości” jest próbą odnowy społeczeństw, stworzenia ponownych więzi z tradycją przedkolonialną, aby zrzucić z siebie przekonanie o wyższości białej cywilizacji i odnaleźć wspólną tożsamość Azjatów, która byłaby zarówno zakorzeniona w historii jak i jednocześnie nowoczesna. To analiza, która głęboko zapadła w pamięć pokoleniu chińskich 20-latków. Kishore idzie o krok dalej i czyni z zagadnienia „azjatyckich wartości” warunek samodzielności intelektualnej narodów azjatyckich. Twierdzi, że drogą do ich przetrwania i rozwoju jest wytworzenie wspólnego kanonu wartości, który łączyłby to, co tradycyjnie azjatyckie z tym co zachodnie, ale na ich własnych warunkach:
„Wreszcie, i być może najbardziej fundamentalne, kluczowe pozostaje pytanie, czy umysły Azji będą w stanie wypracować odpowiedni zbiór wartości, który jednocześnie zachowa niektóre z tradycyjnych mocnych stron wartości azjatyckich (np.: przywiązanie do rodziny jako instytucji, poszanowanie interesów społecznych, gospodarność, konserwatyzm w obyczajach społecznych, szacunek dla autorytetu), a także przyswoi siłę zachodnich wartości (np.:. nacisk na osiągnięcia w wymiarze indywidualnym, wolność polityczną i gospodarczą, poszanowanie dla zasad prawa, a także dla kluczowych instytucji państwowych)”.
Potrzeba odnalezienia własnej tożsamości jest wśród młodych Azjatów z pewnością niezwykle silna. Próbują oni zrzucić z siebie poczucie niższości wobec Zachodu, które mieli ich rodzice. Widać to nawet w popkulturze, w takich kinowych hitach jak „Bajecznie, bogaci Azjaci”, gdzie sportretowani są Chińczycy z Singapuru, którzy zarabiają więcej od Amerykanów i Brytyjczyków, kupują ich hotele oraz przejmują zachodnie firmy. Władze ChRL zdają sobie sprawę z tych ambicji i wykorzystują je politycznie. Bojkot zachodnich marek odzieżowych był tego wyraźnym sygnałem. Młodzi internauci stają przede wszystkim silnie anty-amerykańscy. Pytanie jednak, czy wszystkie decyzje chińskiego rządu są typowo konfucjańskie i będące w zgodzie z tradycyjnymi „azjatyckimi wartościami”? Oraz czy chiński rząd w pełni kontroluje nacjonalistyczne zrywy narodu, czy może pobudza takie mechanizmy, których nie będzie w stanie zatrzymać? Na te pytania jednak Chińczycy muszą odpowiedzieć sobie sami, bo zachodniej krytyki mają już wyraźnie po dziurki w nosie.
Artykuł Marii Kądzielskiej